poniedziałek, 18 lipca 2016

Jak demotywacje zamienić w chęci do działania

Często dostaje wiadomości od swoich podopiecznych, które po jakimś czasie straciły motywacje do treningów czy trzymania diety. Pierwsze efekty przychodzą bardzo szybko; nowy plan treningowy, poprawione żywienie i już po niecałym miesiącu możemy cieszyć się pierwszymi efektami. Nie oszukujmy się - to właśnie szybki progres motywuje nas najbardziej. Każdy z nas chciałby w miesiąc zmienić ciało, o które niestety często nie dbaliśmy latami. Postaram się pokazać Wam jak łapać chęć do zmiany i czego nie robić, bo prowadzi to do demotywacji.

Zacznijmy od tej negatywnej strony, czyli co zdecydowanie NIE POMOŻE w chwilach kryzysowych. Po pierwsze porównywanie się do innych. Niestety sama mam w zwyczaju i robię to nagminnie, czyli porównuje się do innych kobiet. Potrafię wytykać jakie to ja mam grube, brzydkie nogi a ona piękne i smukłe; potrafię zasypywać Michała pytaniami typu: czy ta Pani ma lepszą sylwetkę niż ja? i wymuszać odpowiedzi potwierdzającej moją tezę (na Jego szczęście nigdy nie potwierdził). Każdy z nas jest inny i co warto pamiętać - jedna ma lepszy tyłek, druga lepszy brzuch. Celowo pisze o cechach fizycznych, bo tego dotyczy ten post.

Po drugie obsesyjne ważenie czy mierzenie się. Podstawowa informacja -waga nie jest żadnym wyznacznikiem. Wiele osób, gdy pozna moją wagę, nie wierzy, że to aż tyle, że przecież nie wyglądam. Jeżeli chodzi o magiczny centymetr i mierzenie się - raz zmierzymy się wyżej, raz niżej; raz pokaże nam centymetr więcej, raz mniej. Po co nam to wszystko? Patrz w lustro i właśnie w tym odbiciu szukaj pozytywnych zmian.

Kolejną demotywującą rzeczą jest zbyt długa przerwa od aktywności. Owszem, odpoczynek należy się każdemu, ale gdy zamienia się on w miesięczne lenistwo powinna zapalić się nam czerwona lampka. Słuchaj swojego ciała, jednak nie myl lenistwa ze zmęczeniem.

Przejdźmy do pozytywnych aspektów, które powinny nas motywować i dodawać chęci. Moje podopieczne zawsze, na początku naszej współpracy, wysyłają mi zdjęcia swojej sylwetki. Jeżeli  sumiennie trenujemy, jeżeli nie oszukujemy z jedzeniem to efekty prędzej czy później się pojawią. Warto co jakiś czas robić sobie zdjęcia sylwetki, by stworzyć kolaż i zobaczyć progres. Oglądając się codziennie w lustrze możemy nie zauważyć zmian, jednak porównując zdjęcia ona jest zawsze widoczna. Ja przeszłam już wszystkie możliwe etapy - forma startowa; masa; stabilizacja. Dopiero po tym długim okresie widzę jak zmieniło się moje ciało, nauczyłam się z nim współpracować i odnalazłam złoty środek.

Samopoczucie, które po treningu czy dobrym, zdrowym posiłku jest znakomite. Tego uczucia zadowolenia nie da mi nawet największy cheat meal. Każdy z nas jest z siebie dumny, gdy pokona swojego wewnętrznego lenia, gdy zmotywuje się do samodzielnego przygotowania jedzenia. Zawsze mamy w głowie dwa głosy - pierwszy, który mówi nam zaczniesz od jutra i drugi, który gdy odpukać odpuścimy, budzi w nas wyrzuty sumienia. Codziennie uczę się nie słuchać tych złych podpowiedzi, tylko szukam w sobie tej motywacji; wstaje na poranne cardio, mimo że wolałabym pospać pół godziny dłużej; gotuje posiłek, mimo że łatwiej i smaczniej byłoby zamówić pizzę. Dodatkowo treningi zawsze dodają nam pewności siebie. Czujemy się lepsze, piękniejsze, mamy więcej energii.

Kto wokół siebie nie ma złośliwych osób, ktore podważają nasz cel? Zawsze znajdą się ludzie, którzy w nas nie wierzą. Dlaczego ich negatywnego podejścia nie ma zamienić na sile do działania? Udowodnić tym niedowiarkom, że to właśnie ja dam radę, że to właśnie ja mogę, pomimo kilkunastu nieudolnych prób zgubić te 5kg.

Kończąc przejdę do rzeczy dla mnie najważniejszej, czyli uznania w oczach drugiej połówki. Mam to szczęście, że mój Michał też trenuje i dla mnie wygląda najlepiej, więc 'nie mogę' od niego odstawać. Zawsze chcemy podobać się swojemu partnerowi, być najpiękniejszą w jego oczach. Pamiętajcie jednak, że nawet sześciopak czy tyłek jak brzoskwinia nie spowoduje, że będziecie dla swojego faceta najpiękniejsze jeżeli same siebie nie pokochacie.

wtorek, 28 czerwca 2016

Doping i jego ciemne oblicze

Dzisiejszy wpis nie będzie typowy i na pewno wzbudzi trochę kontrowersji. Wielu z Was pewnie to nie interesuje, ale liczę na to że znajdzie się grono osób, które przeczytają to z zaciekawieniem. Mam nadzieje również, że nie odbierzecie tego wpisu negatywnie. Raz kozie śmierć. Zaczynamy.

Chciałbym poruszyć temat dopingu w sporcie siłowym. W głównej mierze sterydów anabolicznych użytkowanych przede wszystkim przez mężczyzn, choć niestety również w gronie żeńskim jest spotykany. Nie chcę, żeby to był kolejny tekst opisujący nam znane już w erze kamienia łupanego skutki uboczne typu trądzik, bezpłodność, obfite owłosienie i inne sranie w banie. Tak więc skupię się dziś na sobie i opisze Wam dokładnie jak to wygląda w praktyce. Zapewne część z Was będzie teraz robić wielkie oczy, ale jak to Big Mikee na towarze? Fuja. Co za słabiak. Nie umie na sucho. Mięczak. Nie pozostaje mi nic innego jak zapewnić Was, że 70% mężczyzn na Waszych siłowniach sięgnęła lub sięgnie po doping. Takie są niestety fakty.

Całe życie grałem w piłkę nożną. Przy wzroście 187cm ważyłem 60kg. Owszem byłem szybki jak wiatr, jednakże zawsze mi to wadziło. Nawet trener często nazywał mnie chłopakiem z Oświęcimia.
Po zakończeniu "kariery" piłkarza zacząłem chodzić na siłownie. Po kilku miesiącach chodzenia na treningi siłowe zachciało się więcej. I w ten o to sposób rozpoczęła się moja przygoda z dopingiem. Początkowo nie było to nic wielkiego, ale na mnie wystarczyło. Masa poszła mocno w górę. Samopoczucie i pewność siebie sięgała pałacu kultury, a swoim ego sięgałem chmur.

Jednak nie na tym chciałem się skupić pisząc dla Was ten post. Nie na superlatywach, wspaniałym samopoczuciu, super progresie. Chciałbym Wam opisać prawdziwe skutki uboczne walenia towaru.
Zacznę może od tych podstawowych czyli wizualnych. Niestety w młodości byłem osobą podatną na trądzik i w trakcie cyklu musiałem borykać się z tym problemem. Plecy, barki, góra klatki piersiowej była dość mocno zsypana. Do dziś borykam się z tym problemem, ale mam nadzieję, że niedługo pójdzie to w niepamięć. Jeśli chodzi o jakieś dodatkowe owłosienie to akurat na całe szczęście mnie to ominęło. Pisze całe szczęście, bo jakoś nie wyobrażam sobie, żeby Sylwuśka goliła mi plecy. Ostatnie co przychodzi mi do głowy to niestety dość spore rozstępy. Wiem, że to nie jest typowy skutek uboczny brania sterydów, jednakże to one przyczyniły się do mojego rozrostu i pojawienia się ich. Mogłem oczywiście temu zapobiec stosując na czas odpowiednich kremów. Niestety moja dość mała wiedza w tamtym czasie mi o tym nie wspomniała. To by było chyba na tyle. Teraz najciekawsze czyli to co działo się w mojej głowie...

Dla mnie najbardziej dotkliwymi skutkami ubocznymi nie były te wizualne. Były te w głowie, psychice, samopoczuciu. Nie będę Wam tutaj dokładnie opisywał po jakie specyfiki sięgałem bo to nie ma sensu. Postaram się to wszystko uogólnić i przypisać do wszystkiego. Wiadomo, że specyfik X mniej wpłynie na nasz nastrój niż specyfik Y. Zaczynamy.
Sięgając po doping musicie liczyć się z tym, że Wasze otoczenie mocno na tym ucierpi. Wasi bliscy będą mieli Was dość. Ja tak właśnie miałem i teraz tego mocno żałuje.
Wyobraźcie sobie, że budzicie się rano obok swojej drugiej połówki w doskonałym nastroju by po chwili zmieszać ją z błotem bo za głośno przełyka odżywke białkową. Wyobraźcie sobie, że gonicie po całym mieście człowieka, żeby napluć mu w twarz bo za wolno jechał. Wyobraźcie sobie, że wszystko dookoła Was wkurwia, każdy Was irytuje, Wasi najbliżsi to dla Was najwięksi wrogowie. Niestety dla mnie to był chleb powszedni. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja tego nie widzę. Ja widzę tego, że się zmieniłem, że tak się zachowuje. To, że bliscy się ode mnie nie odwrócili to najzwyklejszy w świecie fart.

Będąc na towarze myślałem, że jestem bogiem. Zawsze wszystko wiedziałem najlepiej. Wszyscy inni to byli dla mnie debile i półgłówki. Pewność siebie, która w tym momencie rodzi się w człowieku może być bardzo mocno zgubna.
Często w mojej głowie rodziły się chore myśli. Wmawiałem sobie rzeczy, które nigdy nie miały miejsca. Miałem pretensje do ludzi o coś o co nie powinienem mieć. Urojenia towarzyszyły mi na co dzień. Potrafiłem sobie coś uroić w głowie na drugą osobę by po wszystkim obrazić się na nią na tydzień czasu. Przypomnę, że to były moje wymysły. Zwykłe spojrzenie drugiego człowieka na mnie powodowało u mnie frustracje i gniew. Zwyczajne pytanie w moją stronę potrafiło doprowadzić mnie do szewskiej pasji. Nie chce już wspominać osób, które w zwyczajny, grzeczny sposób zwróciły mi słuszną uwagę. Zazwyczaj kończyło się to niepotrzebną awanturą.
Kiedy nie daj Bóg z losowej przyczyny zastrzyk opóźnił się o jeden zakładany dzień wyżywałem się na wszystkich dookoła, tak jak to oni byliby temu winni.
O tego typu sytuacjach mógłbym chyba napisać książkę. Niestety w internecie możemy czytać o skutkach ubocznych, które są już chyba wpisywane formatkami. O tych najważniejszych nikt nie wspomni. Ja mogę jedynie cieszyć się, że w trakcie cyklu nie trafiłem na mocniejszego od siebie bo pewnie byłoby kiepsko.
Sterydy oczywiście to nie tylko skutki uboczne. To również niesamowita okazja do ogromnego progresu. Do przekroczeni swojej naturalnej granicy. Ja z biegiem czasu po części żałuje, bo mocno oberwało się moim bliskim, ale również osiągnąłem na prawdę duży progres sylwetkowy.

Z własnego doświadczenia wiem, że jak ktoś będzie chciał wziąć to żadne skutki uboczne go przed tym nie powstrzymają. Dlatego nie zamierzam Wam tego odradzać. Jedyne co mogę poradzić to przede wszystkim osoba doświadczona, która pomoże Wam wejść w to wszystko. Niestety sięgając wiedzy internetowej i słuchając wszystkich dookoła na siłowni możemy popełnić wiele niepotrzebnych i niebezpiecznych błędów. Nie każdy będzie miał takiego farta jak ja i takie osoby przy sobie, które mimo wszystko nie odejdą i będą przy Was.
Przede wszystkim postarajcie się wyciągnąć max ze swoich naturalnych predyspozycji. Nie rzucajcie się na to jak na kreatynę w sklepie z odżywkami.
Wszystko z głową i rozsądkiem.
Liczcie się z konsenkwencjami.
Pamiętajcie o rutynowych badaniach.
Ogólnie? Odradzam :)
Pozdrawiamy






czwartek, 23 czerwca 2016

W zgodzie z samym sobą

Po wielu zapowiedziach i próbach w końcu się udało!

Chcielibyśmy opisać Wam dokładnie Nasze podejście do żywienia, do produktów, kalorii, makro. Zacznę troche z innej beczki. Kiedy poznałem Sylwuśke był to dla mnie cień człowieka, dosłownie cień kobiety. Mimo tego, że upłynęło pół roku od jej ostatniego startu w bikini fitness to Ona dalej utrzymywała poziom tkanki tłuszczowej na mega niskim poziomie, miała żyły na brzuchu, rękach, nogach. Do tego wszystkiego problemy hormonalne, czyli brak miesiączki, rozregulowany układ trawienny. A jeszcze raz zaznaczę, że od startu minęło 6 miesięcy. Czym to było spowodowane? A tym moi drodzy, że Sylwia popadła w paranoje nad własnym ciałem, bała się złapać odrobine tłuszczu, kilku kilogramów mimo tego, że i tak wyglądałaby jak wysportowana, piękna kobieta. To już niestety była tylko i wyłącznie, można śmiało powiedzieć, jej schorowana głowa.


Na jej szczęście do jej życia wkroczyłem ja. Bohater z jej snów, który przyszedł uratować jej kobiecość i zdrowie. Udało mi się wbić do jej głowy, że nie warto psuć zdrowia w imię ekstremalnie wysuszonego ciała. Całe szczęście odniosłem sukces i Sylwuśka zaczęła wychodzić na ludzi. Udało nam się wyregulować hormony, podrosły cycuszki, a przede wszystkim samopoczucie stawało się z każdym dniem nieporównywalnie lepsze. W taki o to sposób postanowiliśmy zupełnie inaczej podchodzić do żywienia i weszliśmy z jedzeniem na ścieżkę pokojową.


Obecnie jesteśmy mądrzejsi o te kilka doświadczeń. Nie jesteśmy jakimiś geniuszami, jednakże praktyka to najlepsza nauka. Od dłuższego czasu, teraz i już zapewne zawsze, będziemy podchodzić do jedzenia z chęcią i luzem. 

Na wstępie musicie przede wszystkim rozgraniczyć dwie podstawowe rzeczy. Czy chcecie mieć ładną, wysportowaną sylwetkę, dobrze się czuć, z dumą pokazywać na plaży czy też macie w planach starty w zawodach sylwetkowych. Ta decyzja w odniesieniu do żywienia jest kluczowa. My razem z Sylwią na dzień dzisiejszy temat zawodów zamykamy i nie wiem czy kiedykolwiek on się jeszcze pojawi. Taka decyzja pozwala Nam jeść częściej to na co mamy ochote a przy treningu siłowym i w przypadku Sylwii treningu aerobowym nie musimy wstydzić się Naszych sylwetek. 
Wiele słyszymy o liczeniu kalorii, makro, ważeniu jedzenia, spożywaniu go co 3 godziny z zegarkiem w ręku, a gdy spóźnimy się kwadrans to łapie nas depresja. Tak, owszem, jak najbardziej, jestem za, popieram, ale u ZAWODOWCÓW, ZAWODNIKÓW, PROFESJONALISTÓW STARTUJĄCYCH NA ZAWODACH! My, ludzie trenujący tylko i wyłącznie dla siebie, dla Naszej rozweselonej gęby patrzącej w lustro i widzącej spoko ciało, nie musimy liczyć kalorii, ważyć co do ziarnka ryżu tego pieprzonego jedzenia, włączać stopera od posiłku do posiłku. Nam wystarczy kilka prostych zasad, które po pierwsze nie utrudnią Nam codziennego funkcjonowania,nie zabiorą Nam wszystkich dobroci związanych z jedzenie i nie rozwalą nam psychiki.


Przedstawię Wam w dużym skrócie jak wyglądają Nasze relacje z jedzeniem. Wstając rano jemy to na co mamy ochotę, oczywiście zważając na to, żeby w posiłku znalazły się źródła białka i węglowodanów lub białka i tłuszczy. Mianowicie - jeśli mamy ochotę na śniadanie czerpać źródło białka z odżywki to to robimy; jeśli mam ochotę na biały ser to również po niego sięgamy; jeśli chcemy dostarczyć węglowodany z owoców to czemu nie? Staramy się jeść owoce w porach około treningowych, ale jeżeli zjemy o innej porze to nie, nie mamy wyrzutów sumienia. Warzywa? W każdym posiłku jak najwięcej. Sylwuśka kocha pomidory i na prawdę potrafi zjeść ich bardzo dużo. Obiad? Jeśli nie mogę zmieścić całej torebki ryżu to z chęcią dołoże 4 kostki czekolady, banana, czy to na co będe miał ochotę (Sylwia kocha ryż i zmieści nawet całą torebkę). Oczywiście nie robimy tego non stop, ale jeśli mamy na to ochotę, nasz organizm na widok ryżu dostaje padaczki to sięgam po czekolade, żelki czy lody. Staramy się trzymać zasady cheat meal raz w tygodniu, ale tak jak pisałem wyżej jeżeli trafi się dzień, że kurczak smakuje okropnie, a w głowie słodkości - jemy bez wyrzutów sumienia, ale z zachowaniem rozsądku. W przypadku oszukanego posiłku rozsądek i rozwaga nie obowiązuje. Wiadomo również, że czytamy etykiety, skład danego produktu, bo mimo wszystko chcemy wybrać coś lepszego niż produkt obok. Chciałbym Wam przede wszystkim przekazać jedną podstawową rzecz - jeśli mamy na coś ochotę, nie ważne o jakiej porze i w jaki dzień, to nie walczymy z tym, nie zagryzamy zębów tylko swobodnie po to sięgamy i zaspokajamy naszą "psychike". Dlaczego? Bo nie jestem profesjonalistą, ani zawodowcem i po prostu mogę, a moja zwykła, dobra forma na tym na pewno nie ucierpi. Nie jesteśmy zawodowcami, nie czermpiemy z tego sportu korzyści, więc dlaczego mamy dla niego dręczyć Naszą głowe i organizm. My, amatorzy tego sportu, przede wszystkim nie możemy naśladować zawodników, osób które startują w zawodach i które faktycznie muszą trzymać się tych wszystkich zasad. Wierzcie Nam, że jeśli na samym początku swojej przygody z siłownią i z dietą popadniecie w paranoje to Wasza przygoda skończy się szybciej niż myślicie. Im więcej ograniczeń tym większy poziom frustracji i tym samym większe ryzyko porażki.


Reasaumując całe, dla niektórych może nudny wywód: postaraj się na wstępie podjąć decyzje w którą strone chcesz iść rozpoczynając przygodę z treningiem siłowym. Podejmij ją stosunkowo szybko, żebyś nie potrzebnie nie marnował swojego czasu na wojnę w kuchni ze stoperem i wagą w ręku.
Wierzcie Nam, że do osiągnięcia fajnej sylwetki nie potrzeba wiele!



niedziela, 12 czerwca 2016

Nasze miłego początki :)

Hejo! 

Tak jak obiecaliśmy, tak uczyniliśmy :) Jesteśmy na Blogu i mamy nadzieję, że dzięki Wam zostaniemy tu na długo.
Długo zastanawialiśmy się od czego zacząć i chyba polecimy klasycznie, lekko romantycznie, z ciężkim humorkiem - JAK SIĘ POZNALIŚMY :))))

Nie będzie chyba zaskoczeniem dla nikogo fakt, że do naszego pierwszego spotkania doszło na siłowni. Dwa oddzielne treningi, dwie obce sobie osoby zerkające na siebie (no dobra przyznaje, że to ja częściej zerkałem na Sylwuśke) szukające ze sobą jakiegoś kontaktu. Pamiętam nawet kiedy Sylwia pierwszy raz otworzyła do mnie swoje słodkie usteczka. Zapytała mnie o ciężar hantli, którymi zaraz zaczęła trenować barki.

Niestety nasz kontakt ze sobą był bardzo rzadki. Sylwuśka sporadycznie gościła na "mojej" siłowni, a co gorsza nie było nam po drodze do żadnej rozmowy lub jakiegokolwiek kontaktu ze sobą. Tutaj na ratunek przyszedł ukochany Facebook i to dzięki niemu złapaliśmy ze sobą lepszy i częstszy kontakt. Sporadycznie pisaliśmy o jakichś pierdołach, czasem poleciał jakiś głupi komentarz i tak przez dłuższy czas wyglądał nasz kontakt. Ku mojemu zdziwieniu pewnego wieczora nastąpił przełom :) pod moim nic nie znaczącym komentarzem u Sylwii rozpoczęła się krótka dyskusja, która przeniosła się do wiadomości prywatnej, a skończyła na umówionym wspólnym treningu i wyżerce w Mcdonalds.


Pierwszy wspólny trening przebiegł całkiem spokojnie, luźna rozmowa, wspólne tematy. Wszystko wskazywało na to, że Sylwuśka od czasu do czasu będzie moją partnerką treningową. Wtedy nawet przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że z partnerki treningowej zamieni się na partnerkę życiową.
WIECIE DLACZEGO?
Otóż niewielu z Was wie, że gdy poznaliśmy się z Sylwią to każdy z nas miał partnerów, w jakiś sposób poukładane życie i żadne z Nas nie miało w głowie tak diametralnych zmian.
Wróćmy jednak troszkę wcześniej, żeby to co pisze miało ręce i nogi. Po pierwszym wspólnym treningu, jak przystało na dobrze wychowanego mężczyznę, odwiozłem Sylwusie do domu i w takich miłych nastrojach każdy wrócił do swojego życia codziennego. Nasze sporadyczne pisanie zamieniło się w codzienne, godzinne rozmowy, regularne treningi, wspólne spacery, cheaty itp. Oczywiście oboje wiedzieliśmy o tym, że każdy z Nas kogoś ma i nikt z Nas nie podchodził do tej relacji poważnie tylko jak do fajnego koleżeństwa.
Niestety ja wychodzę z założenia, że między kobietą a mężczyzną relacja przyjacielska to jedna wielka ściema. Coś takiego po prostu nie istnieje. U Nas z czasem też zaczęło wszystko się wymykać spod kontroli. Rozmowy były coraz odważniejsze, tematy ostrzejsze. Gdy zorientowaliśmy się, że coś jest na rzeczy każde z Nas powiedziało sobie jasno - NIE WYBIEGAMY DALEJ NIŻ MOŻEMY.
Na Nasze, w sumie nie wiem czy szczęście czy też nieszczęście patrząc na tamte czasy, Sylwia współpracowała z pewną firmą suplementacyjną, która zaprosiła ją do Trójmiasta na sesje zdjęciową i nagrania treningu. Od słowa do słowa zostałem Sylwii kierowcą na ten wyjazd. Po tej decyzji do wyjazdu pozostały około dwa tygodnie. Czasu nie marnowaliśmy. Nasze spotkania były niemalże codziennie, treningi regularne, rozmowy od samego rana do późnych godzin nocnych.

Czas do wyjazdu ciągnął się w nieskończoność.
Wyjeżdżaliśmy w sobotę. Sylwia zaproponowała, abym przenocował u niej z piątku na sobotę, żebyśmy z samego rana ruszyli nad morze. 
Cóż mogę napisać?
Po tej nocy wiedziałem, że Sylwia nie będzie moją koleżanką do treningów :)
Podróż przebiegła z małymi kłopotami logistycznymi, ale i tak byliśmy w cudownych nastrojach mając wizje spędzenia ze sobą całego weekendu.
Swoje trzy grosze dołożył sponsor wyjazdu, który organizował nam nocleg i mimo tego, że zostali poinformowani o tym, że Sylwia jedzie z kierowcą to po wejściu do pokoju ujrzeliśmy wielkie małżeńskie łoże :))) 
Ten wyjazd to była mieszanka wszystkich możliwych uczuć w Naszych głowach. Ten wyjazd to był przełom. To był wielki początek czegoś pięknego. Weekend minął w mgnieniu oka. Tysiące spalonych i tysiące zjedzonych kalorii to w skrócie Nasz wyjazd.
Niestety po tym pięknym czasie przyszedł nieunikniony czas powrotu, powrotu do rzeczywistości, do swoich żyć. Cała droga powrotna minęła w ciszy. Sylwia od czasu do czasu puściła łezkę. Mimo, że byliśmy sobą już mocno zauroczeni, może nawet zakochani to nikt nie myślał o zmianie swojego życia na cześć Naszego uczucia. Było dziwnie, zimno, oschle. Nie wiedziałem co mówić, czy żartować, czy być poważnym. Odwiozłem Sylwie do domu, ja pojechałem do Siebie i piękny weekend skończył się jednym wielkim smutkiem. Nie miałem odwagi zmieniać swojego poukładanego życia, ale nie mogłem przestać myśleć o Sylwii, nie jak o koleżance, a jak o kobiecie z którą chce być do końca życia.
Po kilku rozmowach zapadła decyzja, że zostawiamy wszystko tak jak jest, każdy żyje swoim życiem i nic nie zmieniamy. W takiej decyzji wytrzymaliśmy kilkanaście godzin. Zadzwoniłem do Sylwii i stanowczym głosem zapowiedziałem, że rzucam wszystko i chce być z Tobą, już na zawsze. Sylwia bez wahania odpowiedziała mi to co w tamtej chwili chciałem usłyszeć czyli dokładnie to samo co ja powiedziałem jej.
Kilka następnych tygodni to sprawy organizacyjne, przy których nie zabrakło sprzeczek i zwątpień czy to wszystko ma sens. Jednak zapewniam Was, że to przez co w tamtym czasie przebrnęliśmy zbliżyło Nas do siebie bardzo i zapewniło mnie w tym jak bardzo kocham Sylwuśke a Ona mnie.
Nikt nie akceptował Naszego związku na czele z rodzicami Sylwii co zmusiło Nas do wyprowadzki z mieszkania, które należało właśnie do nich. Przez miesiąc kisiliśmy się u znajomych na podłodze, których serdecznie pozdrawiamy i dziękujemy, że znosili nas tyle czasu.

Z początkiem Grudnia wyszliśmy na prostą. Wynajęliśmy mieszkanie, przyłożyliśmy się bardziej do pracy, podjęliśmy wiele ważnych decyzji, które zaważyły o tym,że teraz jesteśmy najszczęśliwszą parą na świecie z ogromem miłości do siebie i chorą zazdrością o siebie nawzajem.
Zapewniam Was, że nasz co prawda, krótki związek przeszedł przez tyle co niektórzy nie przejdą przez całe życie. To wszystko co napisałem to jeden wielki skrót i milion pominiętych faktów. Na koniec chciałbym jeszcze dodać, że tylko dzięki Sylwii jesteśmy razem, bo to Ona na początku walczyła o Nas, "namawiała" mnie na rzucenie wszystkiego i postawienie wszystkiego na jedną kartę. Sam nie odważyłbym się na tak odważny krok. Jej determinacja i upór spowodowały to, że teraz leże na kanapie, pisze do Was Bloga a Sylwuśka masuje mi stopy :)


Z góry przepraszam za tak zamulający pierwszy wpis, ale często pytacie jak się poznaliśmy. Wydało nam się to idealne na rozpoczęcie przygody z Blogiem :)